W domu

W domu

sobota, 28 grudnia 2013

Musimy być trendi

Czesssc,

to śmieszne ale ilekroć myślę sobie o wakacjach i o takiej idealnej wakacyjnej idylli do głowy przychodzi mi tylko przygoda( bo inaczej tego nazwać nie można) z TopTrend'ami. Jak to zwykle z przygodami bywa, nie cieszymy się stresującą nocą gdy utkniemy w studni, nie czujemy podniecenia kiedy jedziemy policyjnym radiowozem. Wtedy zwykle chce się by to wszystko nareszcie się skończyło a mimo to po jakimś czasie wspominamy te wszystkie rzeczy z nutką nostalgii, po jakimś czasie kiedy opowiadamy to wszystko znajomym nagle te straszne lub denerwujące przeżycia nabierają zupełnie nowych barw i nowych wartości. Tak to jest z przygodami. Wspominam o tym wszystkim bo z TopTrednami w jakimś stopniu też tak było.
Wyjazd do Sopotu na początku Czerwca mając na względzie szkołę i prace to nigdy nie jest dobry pomysł a zwłaszcza kiedy dowiadujemy się o tym 2-3 tygodnie przed wyjazdem. Na szczęście mając w sobie wykształconą  umiejętność "a chuj z tym" wiedzieliśmy że podołamy.
Ciężko byłoby streści to krok po kroku ale przybliżę kilka najistotniejszych faktów
Wyobraźcie sobie cztery świeżaczki, które ledwo wydostały się Ząbkowic do wielkiej Warszawki, czterech chłopców, którzy przez przypadek i swoje głupie szczęście przemknęli przez tryby Must Be The Music dostaje telefon: "Na Sopot!" No i znów myśli że sława, pieniądze itp. Ale ale jak to we TV bywa trza się przygotować no to poczęlismy skracać jak zwykle Łos Szi Ganę. Z wyboru tej piosenki, też nie byliśmy specjalnie zadowoleni ale cóż począć tu nie dało się nic już zrobić.
No to wsiadamy w busa i jedziemy. Jak to zwykle bywa wyruszamy z naszym szalonym realizatorem Remkiem niewątpliwym Jackiem Sparrowem burzliwych wód zatoki Ząbkowickiej. Tylko dzięki Remasowi zatrzymujemy się w najobskurniejszych sklepach monopolowych, jemy przepyszną zupę na stacjach benzynowych, w której pływają kawałki mięsa wątpliwego pochodzenia. No ale nic to. W końcu dotarliśmy. Sopot w czerwcu rozkochał nas w sobie swą szarością pozamykanych sklepowych promenad i malutką rzeczką wpadającą do morza. To było zawsze marzenie zobaczyć w takim świetle te wszystkie nadmorskie miejscowości.

 Nawet Adaś znany ze swej nienawiści do zimna dobrze bawił się na plaży.
Po zameldowaniu w hotelu dopadł nas wielki świat. Krążący wokoło celebryci, starający się wyglądać zniewalająco zwłaszcza przy hotelowej recepcji. Słodkooki Kamil Be z wyrastającymi z głowy kablami pokazywał swą muskulaturę (zbliżoną do Mazuratora za młodu), przecudowna Ruda piękność której coś było i coś się zdarzyło ALE TO NIE BYŁA MIŁOŚĆ! Mógłbym tak wymieniać...
Dosyć wcześnie musieliśmy przyjechać na próbę dzięki czemu mieliśmy kilka dni wolnego opłaconego przez polsat pobytu niemalże wakacyjnego w trakcie sesji nad morzem. Się muszę przyznać że jak już zapowiadałem wcześniej w trakcie sopockiej przygody ominął mnie egzamin, z którego miałem poprawkę także nic nie jest takie słodkie jak by się mogło wydawać.
No w każdym razie razem z Cyrylem Brownem i resztą kompani chcieliśmy zjeść prawdziwą bałtycką rybę. A kto wie gdzie zjeść najlepiej jak nie autochtoni? Wobec czego poszliśmy do jedynego otartego sklepu monopolowego (warto wspomnieć że mieszkaliśmy na pograniczu Gdyni i Sopotu wobec czego nie był to teren mocno zamieszkały czy zabudowany). Pod tymże monopolowym stał Pan. Pan odznaczał się wielkim, okrągłym brzuchem większym nawet od Mańka (TAK TAK, JEST TO MOŻLIWE) oraz nieco pożółkłym  od papierosowego dymu siwym wąsem. Stał sobie spokojnie z pieskiem, który wobec jego postury prezentował się chudo i mało okazale. Do Pana idealnie pasowało określenie Luja Podsklepowego. Tak zapytany, Pan Luj odpowiedział, że najlepiej udać się do "staszka, do baru Fala, wspaniała restauracja serwująca najlepsze ryby. Otwarte ma cały rok wobec czego dobrze daje jeść" powiedział Pan Luj wskazując kierunek drogi. Poszliśmy tam no i miał racje nasz Pan Luj. Staszek miał bar Fala, i bar Fala( małe pomieszczenie z zewnątrz przypominające magazyn) okazało się mieć jedne z najlepszych Halibutów jakie jedliśmy. Co prawda nie ta dobre jak Statek w Ściborzu ale konkurencyjne przyznam. Każdy nasz wyjazd oprócz muzyki nastawiony jest przede wszystkim na doznania kulinarne i odkrywanie nowych to punktów gastronomicznych. Z sopockiej przygody na pewno można polecić Bar Fala, wspaniałą restaurację na malutkim molo gdzie zjedliśmy bardzo dobra Rybną i świeżutką Flądrę. Na dowód mych słów wrzucam zdjęcie z przyjacielem mym Cyrylem:


Opatuleni w koce, wyglądający na dwóch gejów jedzących romantyczny posiłek, oglądaliśmy zachód słońca jedząc owoce Bałtyku. Opis równie wspaniały jak gejowska była ta scena. Ale kiedy wchodzi w grę jedzenie Iszkwąs ma w dupie konwenanse i chce się jedynie napchać!
Ale wracając do muzyki. Ciężko opisać sam koncert i atmosferę jaka tam panowała. My dziady z małej wsi zostaliśmy wrzuceni między grube ryby polskiego szołbiznesu. Dali nam flotę samochodów KIA do tego by nas wozili....Jeździliśmy chyba za często bo po kilku kursach, kiedy próbowaliśmy załatwić sobie kolejny człowiek, który odbierał telefon słysząc nazwę zespołu odkładał słuchawkę... zupełnie nie wiem dlaczego. A telewizja jak zwykle zachwyciła profesjonalizmem i poukładaniem. Impreza zorganizowana z pompą jak mawia Cyryl.
No a ja Iszkwąs będąc znanym łowcom samojebek nie podarowałem sobie w takim miejscu pofolgować sobie.

Po i przed koncertami rozmawialiśmy z wieloma gwiazdami świecącymi mniej lub bardziej. Oczywiście Cyryl zdrętwiał na widok Kasi Nosowskiej jak to ma w zwyczaju ale rozmowa z Marią Peszek czy Czesławem Mozilem (z którym musieliśmy się witać 3 razy aby w końcu nas poznał) dało wiele ciekawych doznań.
Magia świateł i obrazów, brzmi to patetycznie ale jakże prawdziwie. Nie sposób opisać całego wyjazdu, nie sposób opisać spojrzeń ludzie kiedy to w chłodny acz czerwcowy dzień Maniek idzie z Tomkiem po Sopocie w samych majtkach bo mu się " nie opłacało ubierać spodni po wyjściu z plaży" lub wspaniałej Karguleny, żegnającej nas w dzień wyjazdy, czy zimnego Bałtyku do którego już niebawem mieliśmy wrócić aby znów przeżyć kilka idiotycznych sytuacji tak cennych w naszym skromnym jestestwie. Nie sposób opisać ale wszystko sprowadzało się do jednego wobec czego dlaczegóż tym właśnie miałbym nie zakończyć?




Pozdrawiam Was ja,

Iszkwąs Łabądź



P.S.
Artysta.... w kontekście wielu tam wtedy obecnych jakaż to była nobilitacja i jakieś niedopowiedzenie....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz