W domu

W domu

czwartek, 23 stycznia 2014

Ostatni, prawdziwy Cowboy na wschód od Nowego Yourku



Nigdy w życiu nie byłem tak często nad morzem jak na wakacjach 2013, Był sierpień i po raz kolejny jechaliśmy nad nasz piękny, polski Bałtyk nad, którym tyle się już wydarzyło i miało dopiero wydarzyć. Ostatnio jak go widziałem to była jeszcze czerwcowa aura nie do końca upalnych dni spędzanych przy sopockiej promenadzie. Wtedy wydawało mi się że już wykorzystałem swój limit szczęścia na darmowe wakacje nad morzem. Nic bardziej mylnego. Wzywał nas Dziwnów a wraz z nim Gala Mistrzów Sportów, rokroczna impreza skupiająca olimpijskich medalistów. Plan zakładał cudowne 4 dni spędzane na obżeraniu się rybami, wylegiwaniu na plaży i zagraniu 2 koncertów. Jednego z Afromentalem a drugiego z Robertem Janowskim. No co tu ukrywać cieszyliśmy się jak małe dzieci, bo jednak żadna Majorka ani inne Karaiby nie zastąpią chłodnego, kiczowatego polskiego Bałtyku. Plan planem ale znając nas po drodze musiało coś wyskoczyć. No i już zaraz przed wyjazdem miała miejsce rozmowa między miastowa z samą, odległą Warszawą. Odebrał oczywiście menago ksywa "mecenas". Urocza Pani w słuchawce oznajmiła że pewien pan reżyser chce byśmy zjawili się na castingu do reklamy słodkich bułeczek. Po chwili namysłu i krótkiej dyskusji postanowiliśmy że kolejny raz odwiedzimy Stolyce. Ruszyliśmy w 7 godzinną podróż pociągiem do Wawy.

Na castingu około 50 pięknych aktorek i aktorów, wystylizowanych i wymalowanych, pachnących i gładkich. My zarośnięci i pognieceni wprost z pociągu i ja z koszulką w renifery w środek lata i dwoma różnymi skarpetkami. Ustawiliśmy się grzecznie w kolejce. Patrząc na tych wszystkich ludzi nie było nawet najmniejszych szans na angaż. Ba! Nie mieliśmy szans nawet się dopchać i jednocześnie zdążyć na pociąg nad morze. Nagle drzwi na końcu korytarza otwierają się i wychylająca się ze drzwi pani pyta czy przyjechał już zespół z Ząbkowic Śląskich. Do drzwi odprowadziły nas nienawistne spojrzenia czekających aktorów. Nigdy aktorzy nie lubią jak grajkowie chcą być aktorami. I odwrotnie. Okazało się potem że przeszliśmy do następnego etapu, tzn Ci co piękniejsi (Adaś i Tomek). Żeby poczuć na powrót rock'and'rollowy klimat wychylylyśmy kilka kieliszków w warszawski "zakąskach i przekąskach" i poszliśmy spać na tanich kuszetkach mając za poduszki jedynie swoje plecaki. Ponoć tak chrapałem że pasażerowie będący z nami w przedziale doświadczyli bezsennej nocy.

Już w pociągu usłyszeliśmy mewy. Przywitał nas pochmurny, wietrzny poranek nadmorskiej małej miejscowości. Dziwnów- morze, piwo, ryby i sklepy pełne przeróżnego badziewia. Uwielbiam to. Zakwaterowaliśmy się w hotelu i poszliśmy na podbój plaży. W jednej z knajp gdzie na parasolach królował Bosman (jedyne piwo jakie powinno się pić na tej szerokości geograficznej) spotkaliśmy naszą znajomą z Ząbkowic Emilke.

 Emilka powiedziała że jest na wakacjach z rodzicami w "Hacjendzie" i żebyśmy wpadli dzisiaj na grilla. Nie mieliśmy wtedy jeszcze pojęcia, że od tego niewinnego zaproszenia zacznie się najbardziej popieprzony wyjazd. Takie nasze małe Kac Vegas. Myśleliśmy że to będzie grill z dziećmi i peklowanym od 3 dni karczkiem, że wypijemy 2 piwka chwilkę pogadamy i pójdziemy do domu. Nic bardziej mylnego. Głównie przez jednego człowieka. Ostatniego prawdziwego cowboya na wschód od Nowego Yorku. Rangera wprost z berlińskiej prerii. Wuja Ala.

Wujek Al kazał nam pić alkohol, dużo alkoholu. W Adasiu rozpoznał dawno zaginionego syna, każda kobieta stała się naszą ciocią. W miarę przypływu procentów we krwi odkrywaliśmy coraz więcej. Ludzie, którzy przyjęli w zasadzie 4 obcych obdartusów przywitali nas tak ciepło i szczerze że czuliśmy się jak na jakimś zjeździe rodzinnym.




 Ciocia Anecia zaserwowała przepyszny żurek na kwaśnym mleku i zimne, kurczęce nóżki, Mazurator siłował się na rękę ze srebrnym medalistom olimpijskim w kajakarstwie, ja nie wiedzieć czemu gratulowałem temuż medaliście dosyć wylewnie uściskiem a wuj Al czuwał nad całą imprezą krzycząc co chwilę "foka kurrrrrwa, foka".  ( https://www.facebook.com/photo.php?v=570582599649436 )

Działy się naprawdę dziwne rzeczy.... bardzo dziwne.








Punktem kulminacyjnym tejże przedziwnej ale jakże uroczej imprezy był spacer pod halę sportową gdzie znajdowała się scena i rozpoczynała gala. Zrobiło się już dosyć ciepło dlatego nie mogliśmy nie zahaczyć o plaże a tam Wuj Al postanowił się wykapać w morzu, ja jako amator wody nie mogłem pozwolić na to by robił to sam. Nie byłem na tyle odważny by  rozebrać się całkiem do naga jak to zrobił wuj Al wyrzucając majtki w powietrze toteż pozostałem w samych bokserkach.

 Od tego momentu mój umysł spowiła gęsta mgła i obudziłem się dopiero w hotelu nazajutrz rano ale ponoć pojawił się nawet miłościwie panujący Pawełek Tur z Centrali 57. Zagraliśmy te dwa koncerty oba były świetne. Jedne z najlepszych jakie graliśmy w życiu. Dużo można by jeszcze opowiadać o tym wyjeździe np, jak zapłaciłem 70 zł za jedną smażoną rybę i nie mogę tego przeboleć po dziś dzień, lub jak Mazurator, człowiek którego się choroba nie ima został pokonany przez morze i przeziębił sobie ucho. Najważniejsze na tym wyjeździe była nasza nowa włoska rodzina z wujem Alem na czele. Po raz kolejny Bałtyk nas zaskoczył i jak się miało okazać nie po raz ostatni.

Pozdrawiam Was ja,

Iszkwąs Łabądź





P.S.
Wuj Al odwiedził nas ostatnio przed Sylwestrem aby przywieźć nam prawdziwe cowboyskie Bola(sznurkowe krawaty). Jeszcze raz wielkie dzięki Wuju



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz