W domu

W domu

niedziela, 5 stycznia 2014

FairyTaleShow - czyli tam i z powrotem.

Oglądając drugą część Jacksonowego Hobbita przypomniałem sobie naszą wspaniałą zaskakującą podróż do Dusznik Zdroju oraz Grodkowa. Podróż pełna leśnych, blond Elfów, królów królestw ukrytych między drzewami i miasteczek pochowanych w zagajnikach. Ale zacznijmy może od początku.
Grodków, bo tam podróż miała swój początek, to miała mieścina lub duża wieś (naprawdę ciężko to sprecyzować) przycupnięta obok drogi prowadzącej z Nysy na autostradę. Tam też odbywa się rokrocznie przegląd międzynarodowe konfrontacje muzyczne "Muzyczna Jesień w Grodkowie". Skuszeni jak zwykle pociągiem do sławy i chęcią grania we wszystkich najmniejszych i najdziwniejszych mieścinach w Polsce postanowiliśmy wziąć w tym udział. Przegląd trwać miał dwa dni. FTS występowało w pierwszym dniu przeglądu. Mieliśmy niewątpliwą przyjemność usłyszeć wiele zespołów w tym uradowanych blantem członków zespołu "Ulice".

http://youtube.com/watch?v=Mhl8PPNv470

Słuchania tej muzyki nie da się porównać do żadnego, znanego mi doświadczenia. Dzięki atmosferze stworzonej przez znanego nam już Pana Stasia i innych członków szanownego Jury nie mogliśmy tam nie wrócić. Zagraliśmy. Jak zwykle zrobiliśmy to do czego jak nam się wydaje jesteśmy stworzeni. Po wykonanej robocie udaliśmy się do pobliskiej karczmy świętowaliśmy. Miejscowa gawiedź nienawykła do obcych rzucała nam nienawistne spojrzenia. Do Adasia podeszła karczmarka chcąca pogratulować występu uścisnęła mu dłoń i obdarzyła go uśmiechem, na co jeden z chłopków pańszczyźnianych, zakochany w karczmarce rzucił się na Adasia. W powietrzu latały pięści, kufle po piwie i przeróżne butelki. Zapanował chaos. Do bójki w naszej obronie włączyło się nawet samo Jury dzięki czemu wyszliśmy cali i zdrowie.
Nazajutrz mieliśmy zaproszenie aby zagrać na urodzinach Centrali 57 w Dusznikach Zdroju, w ukrytym wśród mgieł schronisku "Muflon". I tutaj właśnie, niczym prowadzona przez Gandalfa Szarego, rozpoczyna się podróż. Cała nasza kompania 4 krasnoludów wsiadła do rydwanu i pomknęła w mroczny, mglisty wieczór drogą numer 8. Mieliśmy jedynie adres. Zgodnie ze wskazówkami jechaliśmy prosto a potem w lewo aż dotarliśmy do granic królestwa miłościwie tam panującego króla leśnych Elfów Pawełka Tura. Wjechaliśmy w las. Jak wiadomo elfia ścieżka jest ledwo dostrzegalna i łatwo z niej zboczyć, tym bardziej że twierdzy Centrali 57 broniła gęsta i nieprzebyta mgła. W końcu po paru minutach mozolnej jazdy nasz krasnoludzko - hobbici orszak ujrzał w oddali słabe światła leśnej twierdzy. Schronisko pod muflonem i biegający wokół czarny lablador o imieniu Muflon okazało się najbardziej urokliwym górskim schronieniem w jakim byłem. Otwieraliśmy ten urodzinowy koncert. Zebrani w schronisku wyznawcy wyklętego króla Pawełka reagowali inaczej na wszystkie nasze tanie chwyty w jakich przodujemy ale mimo to atmosfera była bardzo ciepła w ten mroźny, leśny wieczór. Poddani Pawełka rozruszali się natomiast kiedy to zagraliśmy hymn leśnego królestwa "Małe Miasteczka". Ach ileś było śmiechu, gwaru i radości. Wyobraźcie sobie nasze rozgoryczenie kiedy to zaraz po ostatniej piosence musieliśmy wsiąść na wóz i ruszyć w dalszą drogą do Grodkowa. Zostawiliśmy  natomiast obietnicę powrotu by świętować, jeść i pić razem z wesołą kompanią leśnych druidów, długowłosych piratów i burzowych władców. No i znów w drogę, towarzyszyła nam jedynie mgła z którą najsilniejszy z krasnoludów powożący nasz orszak Turbus Gromowładny poradził sobie wyśmienicie. Pędziliśmy co sił w kołach i silniku. Poganiani telefonami od organizatorów, niepewni werdyktu gnaliśmy w stronę Grodkowa na spotkanie z Posejdonem władcą O.C.A.N.Ó.W. i człowiekiem niedźwiedziem Gryzzlim. Przybywszy na miejsce byliśmy pewnie, że nic jeszcze nie jest rozstrzygnięte. Na scenie brylowali właśnie cudzoziemcy z Czech śpiewający muzykę iście bitelsowską. Mieliśmy jeszcze kilka minut przed koncertem poszliśmy zakurzyć fajkę z miejscowym fotografem. Gaworząc w zasadzie o niczym padło pytanie co zrobimy z wygraną. My z należytą kurtuazją odpowiedzieliśmy że nie ma co dzielić skóry na przysłowiowym niedźwiedziu na co nasz towarzysz oznajmił że przecież wygraliśmy… Zmęczeni po drodze, rozgoryczeni opuszczeniem wspaniałej imprezy w "Muflonie" zostaliśmy tym pokrzepieni. Zmobilizowani całą zaszłą sytuacją weszliśmy na scenę i zrobiliśmy to co tygryski lubią najbardziej. Rozpierdol.
FTS nie jest zespołem, który rzuca słowa na wiatr. Tak jak było w przypadku urodzinowej imprezy na wakacjach na działce Adasia, tak i teraz zobligowani obietnicą złożoną królowi leśnych Elfów pomknęliśmy w stronę Dusznik Zdroju. W drodze zadzwonił telefon z wiadomością od króla Pawełka, który oznajmił, że święto dobiegło końca. Nie jestem nawet w stanie opisać naszego rozgoryczenia takoż nie będę tego robił. Tak więc nie dotarliśmy do królestwa na wzgórzu. Abstrakcyjność tej podróży objawiała się w ciągłej jeździe, w powrocie do miasta, w którym chcieli zadać nam lincz i w chęci zagrzania gdzieś miejsca.

www.facebook.pl/fairytaleshow

Pozdrawiam Was ja,

Iszkwąs Łabądź


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz